http://us.123rf.com |
,,A co w tym pięknego? Poświęcenie, który
każdy z nas wkłada w to, by jechać za swoją drużyną. Miłość - nie za pieniądze,
nie za zaszczyty. Za piękne chwile, których nigdy się nie zapomni, wspomnienia,
które zostaną do końca, za kolegów, którzy staną murem. Każdego dnia dziękuję
Bogu, że jestem kibicem, a nie typem, dla którego liczy się kasa i pozycja. Dla
nas liczą się chwile. I to my przeżyjemy życie tak jak się powinno. Na całego.
Bo do grobu nic nie zabierzemy... a pamięć pozostanie na zawsze!"
gp24.pl |
Wszystko
zaczęło się we wschodniej Polsce, w mieście znanym ze swoich lotniczych
tradycji. Pośród szarych bloków i malowniczej zieleni rozgrywała się beztroska
codzienność lat dziewięćdziesiątych. Nie było orlików, brakowało zwykłych
boisk, chłopcy szukali swojego skrawka ziemi lub trawy, aby oddać się temu, co
najbardziej kochali – grze w piłkę nożną.
Za słupki bramkowe służyły drzewa, bluzy oraz inne przedmioty. Co jakiś
czas upiększało się osiedlowe boiska liniami z piasku zaczerpniętego z
pobliskiej piaskownicy, czy nawet ,,pożyczało” ławki z pod klatek, które
służyły jako ławki dla rezerwowych. Biegaliśmy w tzw. korkotrampkach, a więc
zwykłych tenisówkach z gumowymi, bądź kauczukowymi korkami. Posiadanie
prawdziwych korków piłkarskich to był luksus. Ja właśnie takiego luksusu
doznałem. Na moje szóste urodziny dostałem korki firmy Adidas, które mój Tata
przywiózł mi z Niemiec – to był chyba najpiękniejszy prezent, jaki w życiu
dostałem, moje pierwsze prawdziwe obuwie piłkarskie…. W późniejszych latach jeszcze
raz tak niezwykle dumnie chodziłem po ulicach, szkole, podwórku, było to 25
maja 2005 roku, kiedy to Steven Gerrard wznosi puchar Ligii Mistrzów.
Mieliśmy
swoich ulubionych piłkarzy, w których rolę się wcielaliśmy. Ja zazwyczaj byłem
Alanem Shearerem, Robbie Fowlerem, bądź Ronaldo. Przez jedenaście lat życia w
moim sercu była tylko lokalna Avia Świdnik. Co prawda lubiłem Atletico Madryt,
Borussię Dortmund, ale nie była to jakaś wielka miłość. W 2001 roku wszystko
się zmieniło. Trafił we mnie Amor zostałem przebity tajemniczą strzałą
miłości, która trwać będzie wiecznie. Zawsze lubiłem kolor czerwony, jednak
pewnego wiosennego dnia go pokochałem. Koledzy byli fanami Realu, Juventusu,
Manchesteru United, a ja? Ja zostałem naznaczony przez klub najbardziej
magiczny, a zarazem niebędący na szczycie. Liverpool Football Club i You’ll
Never Walk Alone – te słowa mam wyryte w
sercu na wieczność.
Kiedyś pewna sąsiadka powiedziała o mnie
,,On zawsze wychodzi na dwór z tą piłką”. Pani była zdziwiona, że mi się to nie
nudzi, że coś, co dla niej byłoby pewnie monotonią, dla mnie jest czymś
oczywistym. Czym jest dla mnie ta piłka? Pasja na całe życie, coś, dzięki czemu
nigdy nie popadnę w melancholię dnia codziennego, coś, co przysporzy mi w
życiu prawdziwych emocji, i tych wzniosłych, cudownych, ale i również tych
rozczarowujących.
fot. Mateusz Ostrowski |
Kolejnym etapem mojego życia była przygoda
z grą w klubach. Zaczynałem w Avii Świdnik i…. skończyłem w Avii Świdnik. Po
drodze była jeszcze dwuletnia przygoda z Górnikiem Łęczna, z którym udało mi
się sporo osiągnąć. Miłość do Avii była jednak silniejsza. Lokalny patriotyzm
drzemał we mnie od zawsze. Jak ktoś mnie pyta, od kiedy chodzę na mecze Avii,
to tak naprawdę nie wiem, co odpowiedzieć. Na pewno istotne w moim przypadku
jest słowo ,,chodzę”, gdyż uczęszczać na Sportową 2 zacząłem jeszcze w wózku.
Słowa ,,Od kołyski, aż po grób” są tu najodpowiedniejsze. W moim sercu są dwa
kluby. Co ciekawe nigdy nie starałem się ich porównywać, czy też próbować
łączyć. To jest jak miłość do matki i do swego potomka. W żadnym wypadku
nieporównywalne, ale równie silne. Liverpool to głównie mecze i cała ta
otoczka, Avia zaś to koledzy, przygody, radość z małych rzeczy, oddanie i
rodzinne miasto.
Liverpool Docks 2012, fot. Mateusz Ostrowski |
Od dawna marzyłem, aby pojechać na mecz Liverpoolu. Spełniłem to marzenie już trzykrotnie. Kiedy pewnego wieczoru w mieście Beatlesów, siedziałem zmęczony emocjami związanymi z derbami Liverpoolu, powiedziałem sobie, że owszem, spełniłem swoje najskrytsze pragnienie, ale to nie koniec. Chcę dalej tam jeździć, odkładać cały rok pieniądze, aby przez 90 minut przeżywać niezapomniane piłkarskie emocje. Gdy to piszę to łza kręci mi się w oku, taki los zgotował mi sam Pan Bóg – jestem kibicem i tak już zostanie, nawet po śmierci nim będę.
Bardzo poruszający tekst. O to właśnie chodzi w kibicowaniu. Coś jak w miłości. Od pierwszego wejrzenia.
OdpowiedzUsuń